sobota, 7 maja 2016

It's coming!

Jeszcze tylko kilka dni dzieli mnie od zobaczenia ulubionego marvelowskiego bohatera w akcji. Obijającego mordę Iron Manowi. Ku akompaniamentowi mojej nosowej trąbki i krokodylich łez. Obawiam się, że Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów (lujowe tłumaczenie, wolę Civil War) pozostawi mnie w stanie głębokiej katatonii.

Too hot! Hot damn!

Niezależnie od tego, z którym teamem się utożsamiam, z którym teamem utożsamiają się sami aktorzy odtwarzający główne role (mali zdrajcy!), niezależnie od wszelkiej maści hejtów i heheszków, Kapitan zawsze będzie moim ziomkiem. Nie dlatego, że ma fioła na punkcie poprawności językowej (language!), że ma niezłe męskie cycki (choć są sążne) czy dlatego, że to po prostu Chris Evans (eheheheheh). Kapitan może jawić się jako zwyczajny czarno-biały charakter, lecz właśnie to, że pod pewnymi względami pozbawiony jest dwuznaczności, czyni go godnym polecenia. A poza tym to Chris Evans.

Nie Chris, tych cycków nie macamy!

CUPTEN EMERICA: VICIL WAR!!!11ONE

Ten film jest tak rozreklamowany, narobił mi takiego smaka, że jeśli okaże się skisłym kebabem od Turka z budki w rogu, to się obrażę. Ten film ma być jak pizza, z podwójnym serem (Evans x Downey Jr), zatrzęsieniem dodatków i epickich scen. Ma być po prostu zajebisty.

A z innej beczki, choć ta beczka zawsze się pojawia, niedługo po Civil War wychodzi nowy X-Men: Apokalipsa. Ze zniecierpliwieniem czekam na Sharka w roli Magento i tego też nie mam zamiaru przegapić. Także łysej glacy Charlesa.

Cieszymy się z tobą!

<Starg wskakuj do CapMobilu, jedziemy na Kapitana!>